Siestę spędziliśmy w jednym z białych miasteczek, oddalonym o około 30 minut od Estepony.
Wąskie, zacienione uliczki pomiędzy gęstą, białą zabudową. Na uliczkach stoją stoliki i krzesełka, często przyozdobione zielenią w donicach. Widać, że ludzie lubią tu być ze sobą, wspólnie biesiadować, pić kawę i zajadać churros. Wszystko jest utrzymane w jednym charakterze, spójne, ale nie takie samo. Wyczuwa się autentyczność tej zabudowy. Widać jak pasuje do stylu życia i warunków geograficznych.
Nieco z boku powstała nowa linia zabudowy. Od razu widać jej sztuczność i nieprzystosowanie. Widać walkę z terenem. Trzeba było wyrównać podjazd, więc powstała ślepa ściana na wysokość jednej-dwóch kondygnacji. Budynki też są białe, podobne, ale to za mało. Nie udało się wpisać w krajobraz. Znowu psujemy.
Miasteczko powstało na wzgórzu, ze względu na obronność i widoczność. Ze szczytu widać Rondę, to najstarsze miasteczka w tym rejonie. Wpływy arabskie, chrześcijańskie widać w zabudowaniach. Uliczki są bardzo strome. Życie w tych warunkach wydaje się trudne. W centrum znajduje się główny plac, przyozdobiony kolorowymi wstążkami. Dwie restauracyjki. Bar, gdzie siedzą tylko mężczyźni, co typowe dla Hiszpanii.
Na szczycie jest centrum kulturowe, z zachowanymi ruinami wokół i zabytkowy cmentarz. I widoki, piękne widoki.