Pożegnanie z Malagą

Pożegnaliśmy energetyczną Malagę. Odkryciem ostatnich dni było Museo Carmen Thyssen Málaga. Okazuje się, że lubię malarstwo romantyczne. Obrazy pięknie opowiadają jak wyglądało życie w Andaluzji. Oglądając je czujesz powiew wiatru, słyszysz muzykę graną na gitarze i oklaski w trakcie tańca wykonywane przez tancerkę. Detal chust zachwyca, a palety kolorystycznej nie powstydziłby się Instagram. Potem zjedliśmy obiad w kultowym El Pimpi. To była uczta dla zmysłów. Jedzenie, muzyka, atmosfera miejsca. Wieczór spędzony nad morzem był idealnym dopełnieniem.
Malaga, wyprzedzając Bolonię trafi na pierwsze miejsce miast gdzie cudnie jest jeść.

Rytm dnia

Darek zaczyna dzień koło 6:00, bierze laptopa, siada na kanapie i zaczyna pracować. Słońce wstaje tu bardzo późno, jakoś po 9. My śpimy dłużej niż zwykle. Staś budzi się koło 10. Jaś normalnie – dla niego słońce nie ma znaczenia – On chce jeść, więc wywołuje mnie co kilka godzin kwękaniem. Staś potrzebuje rano około godziny nim dojdzie do siebie. My pijemy kawę – On kakao. Powoli szykuję śniadanie. Darek ma calla. Czasem z rana kąpię Jasia, czasem Stasia – zależy na co mieliśmy ochotę wieczorem. Potem często z chłopakami idziemy na spacer i na płac zabaw. Odpoczywamy w parku przy porcie. Darek około 14 kończy pracę. Potem jemy lunch i szukamy miejsca na siestę. Czasem jest to pokój, czasem plaża. Ja lubię iść na plażę w miarę wcześnie. Plażowanie po 18-19 jakoś nie do końca mi odpowiada – nie ma już tego ciepełka, które jednak lubię. Potem zwiedzamy, a następnie idziemy na kolację. Po kolacji spacer po starówce albo po porcie albo na plażę. Jaś po karmieniu szybko usypia w zasadzie w każdych warunkach. Staś po powrocie ogląda bajkę, kąpie się i zasypia po aktywnym dniu. A my albo padamy z nimi albo spędzamy chwilę razem.
Jakie mamy problemy ? Te same które pojawiają się zawsze, zazdrość Stasia i jego dokuczanie Jasiowi, marudzenie przy posiłkach.
To co jest inne to moja i Darka zwiększona uważność na tu i teraz.

Malaga

Wysiadamy z auta. Darek rozpoczyna poszukiwania darmowego miejsca parkingowego, a my kierujemy się w stronę naszego apartamentu na starówce. Mijamy ulicę z kwiaciarkami, zapachy kwiatów unoszą się w powietrzu. Po chwili trafiamy do parku, który rozciąga się wzdłuż portu. Daje cudowną ochłodę w towarzystwie zielonych papug. W mieście wyczuwa się nuty Ameryki Południowej. Centrum historyczne jest dość duże i ma ogromną kondensację knajpek, tawern, pubów i restauracji w swoim centrum. Tuż obok góruje Alcazaba i zamek Gibralfalo. Pod nimi muzeum Picassa, katedra. Intensywność. To dobre słowo dla tego miasta. Za parkiem kierując się na plażę, idziemy deptakiem pełnym restauracji wzdłuż portu. To dość duży port ze statkami wycieczkowymi, katamaranami. Docieramy do latarni. Za nią jest filia centrum Pompidou, a przed nią plaża. Zgadnijcie co wybieram ?

Granada

Jest wieczór. Zaczniemy spotkanie z tym miastem od spaceru i kolacji. W historycznym centrum panuje atmosfera fiesty. Na ulicach słychać muzykę i gwar. Starówka jest bardzo urokliwa. Kolację jemy na jednym z placów. Restauracyjne ogródki są klimatyczne i do tego maja zraszacze, dające przyjemną ochłodę. Po kolacji wybraliśmy się pod katedrę. Na placu siedzą ludzie i chłoną atmosferę miejsca. Ktoś gra znaną piosenkę. Ktoś tańczy. Dołączamy. Po chwili relaksu idziemy dalej. Odkrywamy nowe zaułki i wąskie uliczki pchlego targu. Jest pięknie, aromatycznie i muzycznie.

Hiszpańskie wesele

Mileśmy okazję uczestniczyć w ślubie cywilnym i weselu w Loja. Wszystko zaczyna się z opóźnieniem. Niewiele wiadomo, a to co wiadomo po chwili staje się już nieaktualne. Wtedy wiedz, że jesteś na hiszpańskim weselu.
ceremonia zaślubin przy basenie była poprowadzona bardzo osobiście i romantycznie. Były przemowy znajomych od strony Pani Młodej oraz samej Pary Młodej. Po zaślubinach, gdzie wszyscy zainteresowani powiedzieli sobie tak, był czas na drinka i tapas przy basenie. Dla mnie była to najprzyjemniejsza cześć wieczoru. Następnie wszyscy goście udali się do sali restauracyjnej gdzie została podana wielodaniowa kolacja. Wszystkie posiłki podawane są kolejno po sobie i nie są one przerywane tańcem. Tak płynie czas do pierwszej w nocy. Wtedy wszystko zbierane jest ze stołów i chętni goście przenoszą się w strefę dyskoteki. Oczepin nie doczekałam, ale podobno były, z dwugodzinnym opóźnieniem;)

Walencja

Rozpoczynamy dzień od metra. Na początek spacer po historycznej części. Dopiero oswajamy to miasto. Pierwsza kawa. W okolicy hali targowej, gdzie kiedyś handlowano tkaninami robi się fajnie. Przyjemny dziedziniec z fontanną, piaskowe mury. Gotyckie formy. Bawimy się we wnętrzu, karmimy Jasia.. idziemy do hali targowej i jemy bagietki z wędlinami, pijemy soki owocowe. Jest pysznie.

Oceanarium to dobry wybór na sjestę. Znajdujemy ożeźwienie. Oglądamy co żyje w morzu. Pawilon morza północnego jest wyjątkowo ożywczy w tym klimacie. Trafiamy na pokaz zabawy z delfinami, odpoczywamy. Na koniec dnia udaje się złapać ostatnie promyki słońca przy budynkach Ciudad de las Artes y las Ciencias. Miejsce surrealistyczne, inspirujące Tak, to dobre określenie dla przestrzeni kreowanych przez Calatravę ( tym razem we współpracy z Candelą). Widać klasyczne dla niego materiały i formy. Mam ochotę iść dalej i dalej. Spojrzeć z kolejnej perspektywy i złapać kolejny kadr. Mam wrażenie, że przestrzeń bawi się ze mną, zaprasza, ciągnie, żartuje. Rytm, powtarzalność. Zamaszyste formy, akcenty, podbicia. Wszystko jest duże i mocne. Mozaikowe ławki i murki, beton wylewanych konstrukcji, jasno turkusowa woda. Zapach rozmarynu i basenu. Cieszę się, że udało się tu dotrzeć.
kończymy dzień wyśmienitą paellą z kaczką…

Austria, Włochy, Francja

Właśnie przekroczyliśmy granicę francuską. Za nami kąpiel w w pięknym austriackim jeziorze w okolicy Badden, nocleg w rejonie Vicenzy, kawa i lody we włoskim miasteczku przy trasie na Genuę. Wczoraj dotarliśmy nad morze Śródziemne.
Jezioro

piękna słoneczna pogoda. Wakacyjny klimat. Jezioro z turkusową wodą, trzcinami, łagodnymi wejściami do wody. Leżymy pod drzewem. Jasiu kontempluje jego budowę. Ja ze Stasiem kąpiemy się w jeziorze. Staś z początku był przekonany, że woda jest brudna. To pierwsze jezioro, w którym pływa. Pięknie jest 🙂

San Remo

Szukamy noclegu na szybko. Wybieramy droższy niż zwykle, ale bardzo urokliwy, z widokiem na morze. Chcemy odetchnąć cywilizacją. Jednak lubimy miejsca, gdzie pieszo możemy iść coś zjeść i gdzie toczy się życie, są ludzie na ulicach i słychać gwar. Po kąpieli w morzu idziemy na kolację przyjemnym deptakiem. San Remo pozytywnie nas zaskakuje. Jemy kolację na gwarnej i rozświetlonej uliczce. Z pełnymi brzuchami wracamy w blasku księżyca promenadą wzdłuż brzegu morza.

Le Muy

Postój we Francji spędzamy w malutkim, nieco sennym miasteczku. Szukamy cienia. Okazuje się, że w pobliżu jest park z placem wodnym. Staś jest zachwycony. Sympatycznie mija czas w tym miejscu, wymieniamy kilka zdań i uśmiechy z innymi którzy też szukali cienia i ochłody na tą siestę.

Mikulov i Weiz

Pierwszy dzień przebiegł spokojnie, chociaż utknęliśmy w dwóch korkach, co nas spowolniło o godzinę. Dzieci i dorośli nie lubią korków, ale daliśmy radę. Staś w najlepsze bawił się gitarką, a Jaś moją ręką. Zwiedziliśmy Mikulov, spodobał nam się, kiedyś tam najpewniejszy wrócimy. Staś trochę marudził w trakcie spaceru, ale lemoniada i lody poprawiły jego nastrój i na koniec oznajmił, że jeszcze nie chce wyjeżdżać z tego miasteczka. Po powrocie do auta potworki zasnęły, a my podziwialiśmy Austriackie góry, z górującymi nad nimi balonami i paralotniami. Noc spędziliśmy w Weiz w hotelu Hammer. Przyjemne miejsce z pysznym śniadaniem. Prowadzi go bardzo miła właścicielka. Hotel zbudowali jej przodkowie. Żartuje, że nie chce nic w nim zmieniać, bo rodzice nie wpuścili, by Jej do nieba. Budynek jest na wskroś austriacki. Skrzypi drewniana podłoga, na stołach pachną świeże kwiaty, ledwo zerwane z ogrodu. Miło patrzeć, jak ktoś tworzy miejsce z sercem.
Teraz jedziemy nad jezioro w okolicy Villach. Staś bawi się pieskiem, Jaś śpi. Odpoczywamy.